
Mladifest – Medjugorie – dzień 4
Dzisiejszy dzień zaczął się, można powiedzieć, w środku nocy. Już o godzinie 2.30 opuściliśmy hotel i chyba jak wszyscy ludzie napotkani o tej porze, kierowaliśmy swe kroki na Krizevac. Po krótkim spacerku znaleźliśmy się u podnóża zbocza, gdzie zaczyna się odprawiana przez wielu naprawdę mocno doświadczająca droga krzyżowa. Wraz z licznymi pielgrzymami ruszyliśmy w górę i każdy w swoim tempie docierał do wznoszącego się nad tym terenem krzyża. Po dotarciu postaraliśmy się znaleźć kawałek ziemi, na którym byliśmy w stanie odpocząć, a nawet niektórzy złapać chwilkę na szybką drzemkę. O 4.30 rozpoczął się różaniec w kilku językach, pomagający się nam przygotować do Eucharysti.
O godzinie 5 rozpoczęła się już tradycyjna msza na górze Krizevac, w jej czasie ksiądz szczególną uwagę zwrócił na widoczny nad naszymi głowami krzyż. Kazał nam pamiętać czego on jest symbolem, że nie oznacza on śmierci, wręcz przeciwnie. Jest znakiem zwycięstwa i nadziei. Mieszkańcy wzniesli go jednak by był nie tylko znakiem, ale żeby pomagał im, strzegł ich z góry, zsyłał blogoslawieństwo, żeby mogli się w jego kierunku zwrócić w chwilach ciężkich. Bo krzyż powinien być dla nas także schronieniem, w ciepłe dni, ktorych tutaj nie brakuje można schować się w jego cieniu. Nie możemy się lękać krzyża, który przygotował nam Pan, musimy go odważne wziąć na swoje barki i nieść przez życie. Bo gdy się tego podejmiemy będziemy zmierzać z Jezusem w dobrym kierunku, naszego zbawienia, wiecznego i szczęśliwego życia w niebie. Nasze krzyże w porównaniu do tego największego i najważniejszego krzyża są maleńkie, jeśli wydaję się nam inaczej stańmy pod Jego Krzyżem. Od razu zobaczymy i poczujemy różnice. Jednak ciągle musimy sobie powtarzać, aby nie zapomnieć, że krzyż jest „Znakiem, że Jezus jest z nami i że z Nim zawsze zwyciężamy”. Proboszcz tutejszej parafii odniósł się także do tego, co tu przeżyliśmy w czasie kończącego się właśnie 36. Mladifestu. Życzył nam, aby to czego tutaj doświadczyliśmy, bliskości z Bogiem i drugim człowiekiem, aby to wszytko trwało w nas i dodawało nam sił po powrocie do domu, do szarej i męczącej egzystencji. Pożegnał się z nami tradycyjnie jak co roku – ,,Do zobaczenia za rok.”
Dokładnie o godzinie 6.00, kiedy Msza dobiegła końca, na horyzoncie ukazało się słońce. Mogliśmy podziwać spektakularny wschód słońca, patrzeć jak tarcza słoneczna unosi się i wyłania zza gór. Jednocześnie kolorowała niebo na niesamowicie intensywne barwy, których żadne zdjecia nie oddają.
Następnie wróciliśmy i zaczęliśmy pakowanie. Poszło nam bardzo sprawnie i wyruszyliśmy w drogę do Mostaru. W tym miejscu na samym początku poszliśmy zobaczyć najbardziej znany most, który łączy dwie części miasta pozielone przez rzekę Neretwe. Powstał on w średniowieczu i symbolizował porozumienie między światem chrześcijańskim a muzułmańskim. Most dzisiejszy niestety nie jest oryginalny, ale identyczny jak pierwszy, który został zburzony w czasie bratobójczej wojny końcem XX wieku. Po wojnie udało się go odbudować w 2004 roku, ale różnice katolicko – islamskie są tu teraz bardziej widoczne niż przed wojną. Po zobaczeniu mostu z punktu widokowego ruszyliśmy, aby przejść przez niego. Po drodze minęliśmy kamień z napisem ,,Nigdy więcej wojny”. Przeszliśmy na stronę muzułmańską, gdzie mogliśmy znaleźć mnóstwo pięknych pamiątek charakterystycznych dla tego miejsca. Chętni z nas udali się na zwiedzanie meczetu i wyjście na minaret, z którego można podziwać naprawdę piękną panoramę miasta. Następnie udaliśmy się na kawę, prawdziwą bośniacką oraz testowanie lokalnych słodyczy – baklawy. Niektórzy z nas udali się na drugi punkt widokowy, niestety już z nie tak niesamowitym widokiem – na franciszkańskich kościele. Następnie w pobliżu małego mostku, wyglądającego identycznie jak ten duży zasiedliśmy do obiadu. Ciekawostką jest to, że mały most powstał jako pierwowzór, na ktorym sprawdzano dokładnie proporcje i wymiary konstrukcji, jest identyczny z dużym, tylko po prostu wyskalowany.
W czasie naszego zwiedzania udało się nam zaobserwować aż 3 osoby skaczące do wody z mostu, w przeciągu tych kilku godzin. Ten widok naprawdę zapiera dech w piersiach i jest równie znany i charakterystyczny dla tego miejsca jak sam most. Następnie udaliśmy się na sieste do naszych apartamentów, a po niej na szybkie zakupy. Uzdolniona kulinarnie część grupy przygotowała makaron z pesto, pozostali nadal poznawali lokalną kuchnie. Wieczorem znów ruszyliśmy na miasto, aby zobaczyć most w nocnej odsłonie. Po drodze złapaliśmy lody i po krótkim spacerze usiedliśmy znowu w punkcie widokowym. Po wieczornym spacerze szybko wróciliśmy do siebie, aby przygotować się na jutro.